Handel

W roku 2015 i 2016 na zaproszenie miasta i Projektu PKS, Sławomir Skrobała przyglądał się różnym formom handlu w Kościanie i okolicy. Fotografował sklepy, hurtownie, targowiska, wszechobecną reklamę, okna wystawowe, wyłożony na półkach asortyment. Utrwalił na zdjęciach miejsca, które codziennie odwiedzamy, ale rzadko im się przyglądamy.

Sławomir Skrobała, urodzony w Lesznie niezależny fotograf prasowy, specjalizujący się w fotografii społecznej. Publikuje w kraju i za granicą. Wielokrotnie nagradzany w prestiżowych konkurach fotograficznych. Uczestnik wielu projektów społecznych.

Relacja z wernisażu 

- Prawie dwa lata temu poprosiłem Sławka o zrobienie tych zdjęć. Zapaliły mu się oczy, ale chyba nie wiedział na co się porywa - mówił podczas wernisażu, który odbył się 17 października 2016 roku w KOK, Paweł Sałacki, pomysłodawca i kurator Projektu PKS. - Sławek spojrzał chłodnym okiem na Kościan. Utrwalił miejsca, które codziennie odwiedzamy, ale rzadko im się przyglądamy. To jest siłą tego dokumentu. Do wielu sklepów go nie wpuszczano, dlatego zaczął fotografować ich otoczenie i reklamy, które zamiast przyciągać odpychają. Z tego wyszedł obraz chaosu, który nas otacza. Mam nadzieję, że to początek dyskusji na temat przestrzeni publicznej.

- Pomysł mi się spodobał, ale zdjęć nie robiło się łatwo. Trafiłem w Kościanie na opór materii. Nie chciano mnie wpuścić do środka wielu sklepów i nie pomogło przekonywanie. Byłem wyrzucany, próbowano mnie nawet pobić - przyznał Sławomir Skrobała, oceniając, że miasto jest przytłoczone reklamami. - Cieszę się z komentarzy, że zdjęcia są brzydkie, bo to znaczy, że docierają do ludzi.

Początkowo reportażysta miał się zająć różnymi formami handlu, ale okazało się, że nie wpuszczano go do środka sklepów, więc zaczął fotografować to, co na zewnątrz: witryny i reklamy.

- Spotkałem się ze ścianą, środowisko handlowe jest bardzo zamknięte - przyznał Sławomir Skrobała - Wchodzę do sklepu, chcę robić zdjęcia, jest tymczasowa zgoda, ale okazuje się, że dziewczyna, która pracuje, jest tam na czarno, a ja jej zrobiłem zdjęcie. Już jest afera i zostałem wyrzucony z tego sklepu. Jest też zdjęcie zrobione na zewnątrz, gdzie pani handluje na czarno i twierdzi, że ona tylko papierosa tu pali... Ten opór materii był duży. Jedna firma, która wpuszczała wszędzie i pozwalała fotografować to Społem.

Autor "Projektu PKS" Paweł Sałacki liczy, że wystawa wywoła dyskusję o chaosie reklamowym, który zalał miasto. Na co dzień nie dostrzegamy tej brzydoty, ale zdjęcia świetnie ją pokazują:

- To się dzieje chyba w sposób niekontrolowany. Każdy zagospodarowuje swoje pięć centymetrów przestrzeni, bo ma do tego prawo, oczywiście i nie zwraca uwagi na to, co jest obok. Pojawiają się rzeczy, które się gryzą, które w zestawieniu strasznie wyglądają. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu Kościan był szary jak większość miast powiatowych, nie było w nim prawie nic. Później się wszyscy zachwyciliśmy, że może być kolorowo, a dopiero teraz widzimy, że ta pstrokacizna może być równie nieprzyjemna jak ta szarzyzna lat PRL.

Dyskusja rozgorzała już podczas wernisażu. Miasto, które jest partnerem projektu dostrzega problem, ale chciałoby też, aby problem dostrzegli mieszkańcy. Zresztą temat reklam dotyczy całej Polski, a dyskusja trwa od lat.

- Mieliśmy świadomość tego, że w Kościanie ta reklama jest przytłaczająca. Zaczęliśmy od tego projektu, żeby każdy miał okazję zobaczyć, że to faktycznie wygląda źle - mówi wiceburmistrz Kościana, Maciej Kasprzak, przyznając, że to jeden z najlepszych reportaży, który powstał na temat tego miasta. Projekt pokazuje także właścicielom nieruchomości, którzy odpowiadają, za część reklam, że one odstraszają, a nie przyciągają. Wiceburmistrz ma nadzieję, że projekt będzie częścią dyskusji, która doprowadzi do uporządkowania przestrzeni: - I to nie tylko w formie prawnych regulacji, bo prawo, które nie jest akceptowane, nigdy nie będzie skuteczne.

Fotograf o pracy nad projektem 

 Handel detaliczny polega na realizacji sprzedaży detalicznej w niewielkich ilościach, odbywającej się w punktach sprzedaży detalicznej, w sklepach, kioskach, na straganach. Jest ostatnim najważniejszym ogniwem obrotu towarowego. Tyle definicja.

Gdy zaproponowano mi, abym w ramach Projektu PKS, wykonał dokument fotograficzny o kościańskim handlu nie wiedziałem na co się porywam. Nie wiedzieli tego też autorzy projektu. Handel okazał się słowem na tyle pojemnym, że do końca projektu nie zdefiniowałem go obrazami. Projekt okazał się wyjątkowo trudny w realizacji.

Sklepy dostępne dla klienta, dla fotografa były poza zasięgiem. Chcąc fotografować trafiałem na mur zobojętnienia lub zadawano mi dziesiątki podejrzliwych pytań. Niewielkie sklepy w tej kwestii przypominały markety, które bronią swojej przestrzeni przed jakąkolwiek formą dokumentowania.

W sobotnie przedpołudnie ożywa kościański targ. Na placu przy ulicy Klemensa Kruszewskiego można spotkać mieszkańców miasta i okolicznych wsi. Wśród sprzedających wielu pochodzi z odległych miast. Poza głównym placem targ zajmuje też kilka mniejszych. Jeden z nich został zdominowany przez Bułgarów. Od razu widać i słychać, że to rodzinne „biznesy”. Dzieci małe i duże, biegają wokół straganów. Gdzieś w tle egzotycznej scenerii krzątają się kobiety, a panowie dyskutują we własnym gronie. Ruch nieznaczny. Zaczepia mnie młodzieniec i krzyczy łamaną polszczyzną: pan zrób zdjęcie i zachwyca się moim aparatem. Zbiegają się dzieci. Robi się zamieszanie, a całą sytuacją zaczynają interesować się stojący na uboczu panowie. Szybko stają się nerwowi. Gwałtownie wymachują rękami i krzyczą w sobie zrozumiałym języku. Tłumacza jednak nie potrzebuję. Wycofałem się z niezręcznej sytuacji, robiąc wcześniej kilka zdjęć.

Tego typu sytuacje powtarzały się wielokrotnie również z udziałem miejscowych kupców. Wszędzie fotograf wzbudzał obawy. Jedna z większych ulic, przecinająca miasto na linii północ południe. Jadąc samochodem widzę rozbiórkę budynku. Strzępy ściany pokrywa napis „Lombard”. Parkuję po przeciwnej stronie ulicy, podchodzę bliżej i robię zdjęcia. Szybko pojawia się właściciel budynku. Rozmawiamy chwilę. Opowiada historię domu, co się w nim wcześniej znajdowało. Prosi żeby nie robić mu zdjęć. Pożegnaliśmy się.

Wracam przeciwną stroną ulicy. Mijam metalową bramę, za którą w głębi podwórza widać szyld „Pilarki - naprawa”. Zdążyłem zrobić dwa zdjęcia, gdy zostałem zaskoczony męskim krzykiem: co tam robisz?! To teren prywatny! Nie wolno fotografować! Odwróciłem się chcąc sfotografować przystanek autobusowy szczelnie zastawiony samochodami osobowymi i dostawczymi. I tym razem nie miałem szczęścia. Ze sklepu wybiegł mężczyzna z okrzykiem: dlaczego pan fotografuje mój samochód?! Wracam do samochodu, a ze sklepu wychodzi inny mężczyzna. Tym razem zabroniono mi fotografować ulicę. Po chwili łagodnieje i opowiada jak ciężko jest wyżyć w biznesie. Poznałem historię ulicy, byłych i obecnych biznesów. Koniec końców umówiłem się na zdjęcia w przyszłości, ponieważ właścicielka sklepu była nieobecna. Niestety historia nie miała pozytywnego zakończenia. Kilka tygodni później przegoniła mnie ze sklepu właścicielka.

Wizytówki, to oddzielna historia. Sklepów, w których za ladą stoi właściciel jest niewiele, dlatego zostawiałem wizytówkę z prośbą o kontakt, informując na czym polega projekt i co stanie się ze zdjęciami. Kilkadziesiąt wizytówek, żadnego odzewu.

Rzadko udaje się dostać z aparatem do hermetycznego świata handlowców. Przychylnością i zrozumieniem tematu wykazała się prezes spółdzielni „PSS Społem”, dzięki której mogłem fotografować popularne w mieście sklepy. Bardzo pozytywne spotkanie z paniami ze sklepu przy placu Wolności, które świetnie radziły sobie ze mną i klientami. Równie dobrze fotografowało się w największym społemowskim sklepie przy ulicy Piłsudskiego.

Fotografowania zbaraniali mi najwięksi lokalni biznesmeni i ci najmniejsi. Nie mogąc spenetrować handlu od wewnątrz, zaczynam przyglądać się uważnie miastu, w którym panoszy się reklama handlu, produktów i usług. Kościan nie odbiega pod tym względem od innych miast kraju, w którym słowo „ład architektoniczny” występuje tylko w słownikach. Przyglądam się zjawisku z bliska.

Wjeżdżając do miasta od strony Leszna witają nas wszędobylskie bilbordy, za którymi ukrywają się sklepy wielkopowierzchniowe nazywane marketami. Nie inaczej jest jadąc z Przysieki, Racotu, czy Poznania. W zasadzie tak wyglądają przedmieścia większości polskich miast. W centrum i na peryferiach uderzyła mnogość reklam. Zazwyczaj przekaz reklamowy ogranicza się do krzyczących kolorem napisów.

Budynki w ścisłym centrum nie wyglądają na wiekowe. O tym, że miasto może poszczycić się wielowiekową historią świadczy tylko siatka ulic. W większości odnowione kupieckie kamienice z handlowymi parterami otaczają niewielki rynek. W pobliżu rynku lumpeksy, salony gier, lombardy. Na centralnym placu miasta nie ma restauracji, jest pizzeria. W pobliżu dwie kawiarnie, do których ktoś spoza Kościana może nie trafić. W przeciwieństwie do lombardów i lumpeksów nie są dobrze oznakowane. Zapewne w myśl zasady - swoi wiedzą.

Spacerując ulicami Kościana można odnieść wrażenie, że handel zdominowały lumpeksy i lombardy oraz sklepy i stragany z odzieżą i obuwiem. Handel artykułami spożywczymi i pierwszej potrzeby, został w dużej mierze zdominowany przez europejskie sieci handlowe, z którymi w dalszej perspektywie nie mają szans konkurować lokalni kupcy.

Handlowa wojna toczy się również na poziomie piarowskim. Małe i duże sklepy starają się przekonać klientów, że są polskimi sklepami. Holenderska grupa franczyzowa Spar, działająca w 41 państwach, konsekwentnie podaje w swoich materiałach oraz na witrynach sklepowych - Polski Sklep Spożywczy SPAR. W przypadku mniejszych sklepów z witryn krzyczą napisy - Kupuję w Polskich Sklepach, Kapitałowo Polskie Sklepy, lub asortymentowe hasła typu - Polskie Wędliny.

Kupcy współpracujący z sieciami na zasadzie franszyzy, w zasadzie nie narzekają, ponieważ widzą wymierne korzyści płynące z bycia członkiem większej rodziny, ale w głosie słychać tęsknotę za dawnymi czasami i samodzielnością.
Część zdjęć wykonałem w okresie świątecznym, żeby pokazać jak bardzo wyalienowane są przestrzenie ściśle związane z marketami. Gdy parkingi, nad którymi dominują blaszane pudła współczesnych świątyń, świecą pustką, można przyjrzeć się przestrzeni, która przypomina tę z początków fotografii. W połowie XIX w. z przyczyn technicznych nie można było utrwalić ludzi, choć bardzo chciano. Dziś żeby osiągnąć podobny efekt, wymagana jest ustawa, która zakazuje handlu w święta, zmuszając ludzi do spędzenia wolnego czasu w inny sposób. To właśnie wtedy możemy odczuć, może nie bezpośrednio, wielkość sieci, stojąc na pustym placu parkingowym, który na co dzień wydaje się być za mały.

Pomimo omawianych trudności powstały setki zdjęć dokumentujących otoczenie handlu, reklamę, wnętrza niektórych sklepów i hurtowni, zaplecza, sklepowe witryny, wystawiane na sprzedaż towary, sposób ich eksponowania, pracowników, rzadziej właścicieli sklepów i punktów usługowych. Rzeczywistość, która ewoluuje szybciej niż nam się zdaje. Za kilkanaście wiele z tych obrazów pozostanie jedynie na zdjęciach i w ulotnej ludzkiej pamięci. Tak jak obrazy sklepów z okresu Polski Ludowej lub zastawione straganami ulice polskich miast na początku lat dziewięćdziesiątych.